2018-04-03

Kamil Kędzierski: „Top Chef” nie jest dla mnie

Były uczestnik szczerze o kuchni, jury i przyczynach odpadnięcia z programu. Jakie są słabe strony polskiej gastronomii? Dlaczego Kamil Kędzierski stawiał się jurorom? Czy przez swój wybuchowy charakter zaprzepaścił życiową szansę?

- Od twojego odejścia z programu minęło już trochę czasu i emocje zapewne zdążyły opaść. Jak oceniasz swój udział w „Top Chefie”?
- Było... śmiesznie, ale inaczej wyobrażałem sobie ten program. Myślałem, że bardziej będzie liczyło się techniczne podejście do produktu. Ktoś, kto mnie zna i oglądał  „Top Chefa”, widział, że już od pierwszej konkurencji byłem wkurzony. Z wieloma rzeczami się nie zgadzałem. Uważam na przykład, że zadania, które dostawaliśmy, były dziwne i niekoniecznie dawały możliwość sprawdzenia naszych umiejętności. Wiadomo jednak, że telewizja rządzi się swoimi prawami.

- Czy czujesz, że coś straciłeś z powodu odpadnięcia z show?
- Hmm nie, ale była to bardzo ciekawa przygoda. Na casting trafiłem właściwie przypadkiem i stwierdziłem, że skoro mam taką możliwość, to sprawdzę, jak wygląda to wszystko od środka. Już na początku poczułem, że „Top Chef” nie jest dla mnie. Jedyne, co straciłem, to może trochę nerwów (śmiech).

- Nie żałujesz?
- Nie, skądże. Program paradoksalnie wiele mi dał. Poznałem świetnych kucharzy, m.in. Mateusza Czekierdę, Damiana Wajdę i Jarka Śliwkę. To genialni fachowcy. Poza tym „Top Chef” uświadamia ludzi i pokazuje prawdziwe oblicze polskiej gastronomii. Oczywiście, jako uczestnicy, zyskujemy też pewną popularność, która ma przełożenie na ilość gości w naszych miejscach pracy. Już w pierwszym tygodniu działania mojej restauracji w Wilanowie odwiedzili mnie znani kulinarni blogerzy, a sala pękała w szwach. Powiem więcej - jestem z siebie zadowolony. W pierwszym odcinku „Top Chefa” zaprezentowałem na jednym talerzu sześć różnych technik kulinarnych w ciągu 50 minut. To coś, z czego jestem dumny.

- A jednak cię nie pochwalono…
- To prawda. Sędziowie potrafili jednak chwalić dania innych uczestników, dla mnie często niejadalne, na przykład surowy seler i korzeń pietruszki wymieszany z musztardą. Byłem tym zaskoczony.

Konkurs Disneyland - Polsat.pl

- Wyrażasz się dość kontrowersyjnie.
- Bo jestem najbardziej kontrowersyjnym uczestnikiem programu. Część ludzi mnie nienawidzi, część ma mnie za chama, a pozostali uważają po prostu za szczerego gościa. Nikt nigdy nie postawił się jurorom tak jak ja. Nie planowałem tego, ale nie chciałem niczego udawać, więc wyszło jak wyszło. Jestem kucharzem, a nie małpą w cyrku i jeśli coś mi nie pasuje, to po prostu o tym mówię.

- Czy to nie aroganckie?
- Absolutnie nie! Po prostu mówię to, co myślę i niczego nie ukrywam. Może jestem zbyt wybuchowy, ale właśnie taka jest praca na kuchni: szybka, sprawna i ostra. Wiem, że jestem jeszcze młody i pewnie charakter mi się zmieni, może złagodnieje (śmiech). Pracujemy jednak w branży, gdzie na szacunek trzeba sobie zasłużyć, tak samo jak na jego brak. Na własne życzenie wyrzuciłem się z programu, kiedy wdałem się w polemikę w jurorami. Gdybym ugryzł się w język, to pewnie dalej walczyłbym o nagrodę główną. Nie zrobiłem tego w pełni świadomie. Nadal uważam, że konkurencja wegetariański tatar w 25 minut była bez sensu.

- Nie uznajesz wegetarianizmu?
- Tak naprawdę nie mam nic przeciwko wegetarianom i weganom. Bardzo ich szanuję. W karcie mam nawet kilka dań właśnie dla nich. Mówię jednak o ludziach, którzy nie jedzą mięsa z racji przekonań, ale u których nie ma hipokryzji i nie noszą na przykład skórzanych butów czy torebek… bo takimi osobami gardzę. Nie zgadzam się po prostu na sztuczne nazewnictwo, często zapożyczone z tradycyjnej kuchni. I właśnie o to nazewnictwo mi chodziło, a nie o podważanie ideologii wegan czy wegetarian.

- Narażasz się, bo podważasz słowa uznanego jury.
- Bardzo szanuję jury programu i nie chciałbym, aby ktokolwiek odebrał moje zachowanie inaczej. Wojciech Modest Amaro rozpoczął nowe trendy, mocno zmienił polską gastronomię, jako pierwszy w Polsce zdobył gwiazdkę Michelin, a to o czymś świadczy. Poza tym uważam, że w naszym kraju jest wielu kulinarnych ekspertów, których warto naśladować, również wśród młodszego pokolenia. Osobiście podziwiam na przykład Marcina Popielarza czy Artura Skotarczyka. 

- Kto według ciebie powinien wygrać program „Top Chef”?
- Powinien wygrać albo Damian Wajda, albo Mateusz Czekierda, albo Janek Kilański albo... ja. Każdy z nas dałby radę.

- A co z innymi uczestnikami?
- Bawiło mnie, że niektórych totalnie zjadł stres i co chwilę biegali do łazienki. Tłumaczyli się, że coś im zaszkodziło. Czyżby w całej Warszawie każde danie powodowało niestrawność? (śmiech)

- Co jest najsłabszym punktem polskiej gastronomii?
- Bajkopisarstwo. Powinno nazywać się rzeczy po imieniu i nie wymyślać pięknie brzmiących nazw. Te wspaniale opisane potrawy często po prostu są nijakie. Zawierają jednak dużo dodatków, które w ogóle ze sobą nie współgrają. Dla mnie liczy się całokształt: smak, technika, wygląd, dokładność. Moja kuchnia jest bardzo esencjonalna. Mam czas na dopracowanie dań i jestem pewien ich jakości. Gotuję tylko z produktów dostępnych w Polsce. Nie używam cytryny ani pieprzu, bo u nas nie rosną. I zapewniam, że się da. Według mnie puree ma być gładkie, żel ma być świecący itp. Reprezentujemy branżę, w której ciągle trzeba się rozwijać, bo świat pędzi, a każdy, kto stanie, zostanie w tyle. 

- Gotowanie to chyba trudny kawałek chleba.
- Tak, ale kocham swój zawód. W ostatni tydzień przepracowałem 130 godzin. Nie wiem, jak długo organizm da radę tak funkcjonować, ale właśnie o to w tym chodzi - trzeba pokonywać własne słabości i przełamywać bariery, aby wejść na wyższy poziom. Wielu kucharzy światowej klasy jest po rozwodach, ma problemy prywatne, bo życie rodzinne się po prostu sypie. Do domu wpada się tylko na kilka godzin, żeby się przespać. Tu nie chodzi o pieniądze, ale o pasję i spełnienie. Mógłbym pracować dużo mniej i zarobić tyle samo, ale musiałbym zatrudnić się w mało ambitnym miejscu, a tego sobie nie wyobrażam.

- Jeśli już znajdziesz wolną chwilę, to co gotujesz gościom jeśli przychodzą do ciebie w odwiedziny?
- Nie gotuję, zamawiam. Albo sushi, albo coś europejskiego. W zależności od nastroju. Najczęściej ze znajomymi spotykam się na mieście. Idziemy wtedy do jakiejś fajnej restauracji, bo jest przecież gdzie zjeść. Wybieramy miejsca bez gwiazdek - mam kilka takich sprawdzonych punktów na mapie stolicy. Dom to dla mnie oaza spokoju, królestwo, do którego tylko nieliczni mają wstęp. Wraz z żoną pilnie strzegę, aby nie pojawił się u nas nikt niepowołany. To miejsce odpoczynku, w którym nabieram sił do kolejnego dnia pracy. Realizuję się, robię to, co lubię - karmię ludzi. To najważniejsze.

Rozmawiała Joanna Grochal

„Top Chef” w środę o godz. 21:30 w Telewizji POLSAT.

Oficjalny profil „Top Chef” na Instagramie - @top_chef_polska

Zobacz także:
„Top Chef” - odcinek 5: Damsko-męskie porachunki
„Top Chef” - odcinek 4: Żurek, ogórek, kiełbasa i sznurek
„Top Chef” - odcinek 3: Lekkie danie na pożegnanie…
„Top Chef” - odcinek 2: Ale rzeź! Odpadły aż trzy osoby!
„Top Chef” - odcinek 1: Sztafeta i… azjatycki stek
Atelier Amaro szósty raz z gwiazdką Michelin! Gratulacje!
„Top Chef”: Poznaj uczestników 7. edycji! Kim są? Co potrafią?
Ewa Wachowicz dla POLSAT.PL o kulisach programu „Top Chef”
Wojciech Modest Amaro zatrudni uczestnika „Top Chef”?
Maciej Nowak: Co jest teraz modne w kuchni? Glocal!
Grzegorz Łapanowski: Kuchnia jest lustrem osobowości

Oglądaj na oficjalnym kanale YouTube: