2020-01-25

Andrzej Grabowski w rozmowie specjalnie dla POLSAT.PL

Aktor opowiada o kultowej roli Ferdka w serialu „Świat według Kiepskich”. Mnóstwo wspomnień, anegdot, ale także celnych wniosków o roli, którą Andrzej Grabowski gra w produkcji Polsatu, a także swoistej „misji”, popularności, nieśmiertelnych powiedzonkach i niezapomnianych postaciach. Zapraszamy na wywiad, o którym się... „fizjologom nie śniło”!

- Nie od razu polubił pan Ferdka. Gdy w 1999 roku dostał pan scenariusz, miał pan wątpliwości. Kiedy poczuł pan, że jednak warto grać w „Kiepskich”?
- Kiedy doszedłem do wniosku, że nakręciliśmy już tyle odcinków i oglądalność serialu jest tak duża, że większa część widzów wie już, o co nam chodzi. Że „Kiepscy” to nie są tylko tak zwane jaja, ale coś więcej. Tak, jesteśmy bandą głupków, posługujemy się głupotą, nadgłupotą wręcz. Ale scenariusz piszą przecież niezwykle inteligentni, dowcipni ludzie, a naszym celem jest to, aby serial wszedł w krwiobieg społeczeństwa, a widzowie dostrzegli ukrytą w głupocie mądrość. Kiedy serial zyskał dużą oglądalność, tak się właśnie stało. Zaczęły ukazywać się przychylne nam artykuły mówiące o tym, że w wygłupach kryje się wartościowy przekaz. Wtedy właśnie doszedłem do wniosku, że warto w „Świecie według Kiepskich” grać. Pomyślałem tak również, gdy dostałem od Patryka Vegi propozycję udziału w „Pitbullu” i zagrałem rolę Goebbelsa - najpierw w świetnym filmie, potem w serialu. Powiedziałem wtedy sobie: „No to teraz mogę już grać Ferdka”.

- A czego pan się bał, zgadzając się na tę rolę?
- Bałem się, że będziemy traktowani jak banda idiotów, którzy mają złe poczucie humoru i śmieszy ich, kiedy mówię do Paździocha: „Panie Paździoch, zasadzić panu kopa w dupę?”. Czyli że kopniak w tyłek jest szczytem naszego poczucia humoru. Oczywiście zawsze znajdą się osoby, które traktują „Kiepskich” wyłącznie rozrywkowo. Ale na to nie ma rady.

- Myśli pan, że są tacy, którzy śmiejąc się dzięki serialowi przez te dwadzieścia lat z głupoty, egocentryzmu, lenistwa, nauczyli się czegoś o sobie? Zmienili się?
- Chciałbym, żeby tak było. Tylko że gdyby tak było, to ci, którzy przeglądają się w serialowym krzywym zwierciadle, przestaliby to oglądać. A skoro oglądają dalej, to pewnie uważają, że Ferdek jest głupszy, brzydszy, gorzej ubrany, dużo gorzej mieszka, ma głupsze pomysły na życie, słowem - nie ma do nas porównania. My lepiej mieszkamy, mamy ładniejsze żony, jesteśmy lepiej wykształceni. Ale, podkreślam, nic w tym złego.

- Czyli Ferdek to lek na codzienne frustracje.
- Tak, i dobrze. Wiele osób mówi: „Wracam do domu, włączam sobie po raz kolejny ten sam odcinek i dalej się z tego śmieję. Wyłączam się z moich kłopotów, z tego paskudnego życia, i jest mi dobrze”. Jeśli tak jest, to uważam, że spełniamy bardzo wartościową rolę.

- Serial niemal od razu zdobył ogromną popularność. Jak szybko pan to odczuł i stał się dla ludzi Ferdkiem w sklepie, na ulicy?
- Kiedy kręciliśmy we Wrocławiu pierwsze odcinki, pewnego razu szedłem ulicą z Darkiem Gnatowskim. I on powiedział: „Zobaczysz, za parę miesięcy nie będziemy mogli spokojnie przejść. Będą nas zaczepiali”. Nie bardzo w to wierzyłem, ale szybko przekonałem się, że miał rację. Widzowie mają o wiele większe zapotrzebowanie na nowe gwiazdy niż na te stare, choć mocno rozpoznawalne.

- Odbiór postaci Ferdka był od początku pozytywny?
- Tak! Pamiętam, co się działo - byłem wiwatowany niczym Armstrong, kiedy wylądował na Księżycu.

- Tak na ulicy?
- Dokładnie. A kiedy miałem gdzieś przyjechać, na przykład na zdjęcia, czekał na mnie prawdziwy komitet powitalny. Nie wiedziałem, co się dzieje, o co tu chodzi. Byłem nową gwiazdą show-biznesu, choć miałem już czterdzieści siedem lat, a za sobą i „Bożą podszewkę”, i filmy, a przede wszystkim wiele teatralnych ról i nagród. Ale to nie daje popularności. Popularność dał mi Ferdynand Kiepski.

- Chyba nie spodziewał się pan, że po dwudziestu jeden latach wciąż będzie pan pracował na planie „Kiepskich”.
- Ale skąd! Przyjąłem tę rolę - akurat wtedy nie miałem co robić - mówiąc sobie: taki mam zawód, nakręcimy parę pilotażowych odcinków, zarobię trochę pieniędzy i na tym się skończy. I jakże się myliłem na szczęście. Czasem myślę o tym, że dzieci, które urodziły się dwadzieścia jeden lat temu, 16 marca 1999 roku wieczorem, mają już być może własne dzieci!

- Po tych dwudziestu latach, gdy idzie pan ulicą, co pan słyszy: „Patrz, Ferdek idzie”? „Patrz, to ten Grabowski”?
- Dziś rzadko, ale się zdarza, że ktoś mówi do mnie: „Dzień dobry panie Ferdku”. Ale wtedy nie reaguję. Ale kiedy słyszę: „Dzień dobry panie Andrzeju”, oczywiście uśmiecham się. Gdy ktoś prosi, daję autograf. Ale nigdy wtedy, kiedy ktoś zwraca się do mnie per Ferdek. Nie znoszę tego. Nazywam się Andrzej Grabowski, jestem aktorem, który gra rolę Ferdynanda Kiepskiego, ale i mnóstwo innych ról. Trudno byłoby mnie nazwać imionami tych wszystkich postaci.

- Wiele powiedzonek Ferdynanda ma dziś status kultowych. Weszły one na stałe do potocznego języka. „Zarobić i się nie narobić”, „W tym kraju nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem”… Ma pan swoje ulubione?
- Na co dzień nie używam języka Ferdynanda, choć wiele jego powiedzonek jest mojego autorstwa. Oczywiście to nie ja piszę scenariusze, ale czasem coś dodaję, coś się rodzi na planie. Jest jedna anegdota związana z powiedzonkiem „W tym kraju nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem”. Kiedyś pewna pani redaktor opowiadała mi, że miała za zadanie przeprowadzić wywiady z panami stojącymi pod przysłowiową budką z piwem. Zapytała jednego z nich: „Czy pan pracuje?”. On na to: „Nie”. Redaktorka: „Dlaczego?”. On jej na to odpowiedział właśnie tym powiedzonkiem Ferdka. „A kim pan jest z wykształcenia?”, drążyła dalej. „A torreadorem”, wykpił się piwosz.

- Czy są postacie i wątki, których już nie ma, a za którymi pan tęskni? Grana przez Krystynę Feldman babka Kiepska była kultowa.
- Oczywiście. Choć gdybym powiedział, że tęsknię za wszystkimi, którzy odeszli, to jakby za nikim. Czasami brakuje babki Kiepskiej, Igora Przegrodzkiego, który z nami czasem grał, Bohdana Smolenia. Przyznam się jednak, że szczególnie mi brakuje - bo ogromnie go lubiłem - Jurka Cnoty, który grał Kopcińskiego, sąsiada. Zmarł trzy lata temu. Zosia Czerwińska odeszła w zeszłym roku, a jeszcze w styczniu z nami nagrywała. Przypominam sobie nasz ostatni wspólny wieczór. Wróciłem zmordowany do hotelu, a Zosia, którą spotkałem przy recepcji, mówi: „Andrzej, zejdź na kolację, napijemy się wina”. Miałem odmówić, ale jednak zszedłem. Spędziliśmy wieczór w kilkuosobowym gronie i Bogu dzięki, że tak się stało. To było ostatnie takie spotkanie z Zosią. Mnóstwo wspomnień, anegdot, kupa śmiechu. Było uroczo.

- Niektórych postaci już nie ma, pozmieniały się wątki. A czy sam Ferdek zmienił się mentalnie?
- Ja się staram, żeby on się mentalnie nie zmienił! Siłą rzeczy jednak Ferdynand zmienia się razem ze mną. Byłem przed pięćdziesiątką, kiedy zaczynaliśmy kręcić, teraz mam 68 lat. Dwadzieścia lat w życiu dorosłego człowieka to olbrzymie zmiany. Inaczej wyglądam - może włosów mam podobną ilość, ale za to siwych, siwe wąsy. Zmieniło się moje emploi w związku z operacją bariatryczną, którą przeszedłem. Nie jestem już grubasem, też i nie chudzielcem, ale dobrze zbudowanym mężczyzną. To wszystko zmienia ogląd Kiepskiego.

Rozmawiała Anna Janicka