2021-01-12

Grzegorz Dobiecki: „Dzień na świecie” doceniony. Dziękuję!

Prowadzący o znacznym wzroście oglądalności magazynu na antenie Polsat News. Grzegorz Dobiecki został jednym z nominowanych do nagrody Telekamery w kategorii prezenter informacji. Doświadczony dziennikarz i publicysta traktuje to jako docenienie pracy całej ekipy programu „Dzień na świecie”, którą on tylko reprezentuje. Podczas rozmowy z POLSAT.PL podziękował w jej imieniu widzom i opowiedział, co jego zdaniem jest zasługą rosnącej popularności audycji dotyczącej spraw międzynarodowych.

- W trakcie roku podwoiła się publika magazynu „Dzień na świecie”, prowadzonego najczęściej przez pana. Jak pan myśli co jest tego zasługą? Czy obserwuje pan wzrost zainteresowania tematyką międzynarodową?
- Ten program nie został stworzony dla tak zwanej szerokiej publiczności, ale dla grona osób, które chcą dowiadywać się dokładniej, co dzieje się na świecie. Sądzę, że takich osób jest coraz więcej także dlatego, że sprawy krajowe bardzo już wszystkich męczą. Te niekończące się spory, których tylko przybywa, zamiast ubywać. Można od nich odpocząć, oglądając magazyn międzynarodowy. Ale to wszystkiego nie tłumaczy. Przecież na świecie też nie jest różowo, nie tylko z powodu pandemii koronawirusa. W innych państwach także istnieją rozmaite podziały, które prowadzą do kłótni. Często są podobne do naszych. Sądzę, że to także jest powód, dla którego tak powiększyła się widownia naszego programu. Chęć porównań i coraz większa świadomość, że dzisiaj wydarzenia w różnych krajach tworzą system „naczyń połączonych”, jedne wpływają na drugie. Że nie żyjemy w próżni ani w odosobnieniu. I jeszcze jedno. Nie dobieramy rozmówców według klucza ich przekonań ideowych, tylko eksperckiej wiedzy.

- Czy chciałby pan coś przekazać widzom programu „Dzień na świecie”, których grupa jest coraz liczniejsza?
- Bardzo dziękujemy - mówię to w imieniu całego zespołu redakcyjnego - za wierność i zaufanie. I bardzo prosimy, aby widzów było wkrótce nie dwukrotnie, lecz czterokrotnie więcej (uśmiech). Dziękuję za docenienie naszych kompetencji i zaakceptowanie formuły programu, bo również tak sobie tłumaczę znaczne powiększenie widowni.

- W 2020 roku na arenie międzynarodowej działo się bardzo dużo. Czy praca pana oraz kolegów i koleżanek z redakcji się zmieniła?
- Merytorycznie nie zmieniło się nic. Ale doszło do zmiany w jednej kwestii technicznej. Od początku pandemii rozpoczęliśmy łączenia online z różnymi miejscami na świecie. Tego rodzaju połączenia telewizje wcześniej traktowały jako coś rezerwowego, niedoskonałego albo wręcz nieprofesjonalnego. Nie tylko my, ale wszystkie programy zajmujące się sprawami zagranicznymi, na całym świecie, od tych największych stacji informacyjnych poczynając. Takie łączenie było dopuszczalne w sytuacjach nagłych, kiedy doszło do zamachu, katastrofy. Kiedy wydarzyło się coś bardzo ważnego i nieprzewidzianego. Wtedy na bok szły względy jakości technicznej. W czasach zarazy, przy niemożności zapraszania gości do studia, rozmowy online stały się absolutnie równoprawnym sposobem łączności, co nam też niesłychanie poszerzyło horyzonty i możliwości kontaktu. Nie wszędzie mamy stałych korespondentów zagranicznych, a mnóstwo rzeczy dzieje się w różnych zakątkach świata. Zresztą pandemia pokazała, jak wspólny jest los wszystkich ludzi, jak niewielka jest nasza globalna wioska. W praktycznie każdym jej punkcie mogliśmy znaleźć osobę, która posługuje się językiem polskim. Myślę, że to bardzo uatrakcyjniło przekaz, ale też wzbogaciło jego treść. Bo widzowie dostają opis wydarzeń już nie tylko na podstawie doniesień agencyjnych czy ogólnodostępnych materiałów wideo. Teraz mamy również informacje i relacje własne, specjalnie dla nas przygotowywane, a taki przekaz podnosi wiarygodność programu. To jest najważniejsza zmiana. Poza tym pracujemy tak, jak pracowaliśmy wcześniej. I może rzetelna praca naszej redakcji została zauważona. Bo tę nominację traktuję jako wyróżnienie dla całej ekipy magazynu „Dzień na świecie”, którą ja tylko reprezentuję. Jako najstarsza osoba w zespole biorę to na siebie i korzystam z pierwszeństwa jak senior przy szczepieniu (uśmiech).

- Jaki był 2020 rok dla pana jako dziennikarza i publicysty?
- Dziwny. Odmieniony przez pandemię, która mocno pomieszała szyki w pracy, nie tylko przecież dziennikarzom. Poza tym sama narzuciła się jako wiodący temat. Wraz z dwoma-trzema innymi wątkami, już czysto politycznymi - jak wybory w USA czy finalizacja Brexitu - pandemia spychała w cień wiele istotnych wydarzeń i problemów międzynarodowych, na przykład sprawę zmian klimatu. W krótkich formach wypowiedzi, a takie muszą obowiązywać w naszym dwudziestominutowym programie, trzeba było tym realiom sprostać. To był zapewne test dla naszej sprawności zawodowej, bo osiągnięcie zwięzłości przekazu bez uszczerbku dla jego treści jest trudną sztuką. Bardzo chciałbym wierzyć, że w ubiegłym roku zaczął się proces powrotu zaufania do profesjonalnych mediów, a odwrotu od fascynacji wątpliwymi źródłami informacji. Świetnie, że tytuł Dziennikarza Roku magazynu branżowego „Press” (przy pełnej świadomości, że to nie jest głos całego środowiska dziennikarskiego) zdobył Dariusz Rosiak. Popisowo pokonał trudny wiraż zawodowy i życiowy; po rozstaniu z radiową Trojką nie tylko ocalił, ale jeszcze rozbudował swój magazyn „Raport o stanie świata” w formie podcastu. To bardzo dobra wiadomość dla wszystkich, którzy zajmują się i interesują tematyką międzynarodową: nie jesteśmy wymierającym gatunkiem.

Rozmawiał Tomasz Fiłonik