- Jakie emocje pan odczuwał, gdy już wiedział, że wygrał milion?
- Przez całą grę byłem dosyć spokojny, natomiast pytanie za 500 tysięcy było dla mnie przełomowe, ponieważ towarzyszyła mi przy nim największa doza niepewności. Ta niepewność i emocje związane z poprawną odpowiedzią zostały ze mną także na finałowe pytanie. W związku z tym podchodziłem do niego z jednej strony bardzo entuzjastycznie, jakby świadomy tego, na jakim etapie jestem, natomiast z drugiej strony musiałem się znów uspokoić, z powrotem ustabilizować się i powrócić do skupienia z wcześniejszych etapów gry.
- Czyli pytanie za 500 tysięcy wybiło pana z rytmu?
- Tak, a także przerwa reklamowa.
- Na szczęście Hubert Urbański w nim pomógł.
- Tak, zdecydowanie. Muszę jeszcze raz podziękować Hubertowi, bo jak by nie patrzeć, to koło okazało się w pewien sposób kluczowe. Hubert pozwolił mi uwierzyć, że nie jestem sam z myślami o odpowiedzi. To tak, jakby było nas dwóch w tym wszystkim i było mi raźniej, wiedząc, że ktoś podziela mój tok myślenia.
@polsat Hubert pomógł wygrać MILION!💥 #milionerzy #milion #gra #tv #polsat ♬ dźwięk oryginalny - polsat
- Miał pan jakiś system w tej grze? Kiedy odpowiadał pan na pytanie o renesans, wyglądało, jakby znał pan odpowiedź, mimo że długo pan się zastanawiał. A może po prostu znał pan odpowiedzi na wszystkie 11 pytań?
- Jeśli chodzi o ten renesans, to decydowała moja historyczna wiedza. Od razu skłaniałem się ku poprawnej odpowiedzi, natomiast ranga tego etapu sprawiała, że musiałem wszystko dwa razy dłużej rozważyć. Naprawdę to tylko w dwóch pytaniach - tym za pół miliona, związanym z Mazurkiem Dąbrowskiego w Polskim Radiu, i drugim, o styl wychowania FAFO - musiałem dojść do odpowiedzi. Cała reszta to było raczej upewnienie się, że wszystko to, co siedzi w głowie, jest prawidłowe.
- Do takiej gry jak w „Milionerach” można się jakoś przygotować?
- Myślę, że jest kilka aspektów. Z jednej strony są to przygotowania wiedzowe, z drugiej systemowe, w których chodzi o to, żeby zrozumieć, jak ta gra działa. Jaką strategię przygotować w oparciu o dostępne koła ratunkowe, bo to one decydują o tym, że ten teleturniej jest wyjątkowy. W żadnym innym takich kół nie ma, więc należy umieć posługiwać się nimi w trakcie gry. Starałem się przeanalizować konstrukcję wszystkich pytań, zarówno w ubiegłych latach, ale także wnikliwie śledziłem wszystkie odcinki w Polsacie. Robiłem to po to, żeby zrozumieć system i metodologię budowania pytań, żeby umieć znajdować jakieś analogie, znajdować jakieś potencjalne podpowiedzi. Trzecie to jest przygotowanie mentalne, które wiąże się z tym, że trzeba pomyśleć, jak to jest siedzieć przy publiczności i dźwigać presję naturalnego pragnienia nieskompromitowania się. Trzeba to sobie wszystko odpowiednio w głowie poustawiać i poukładać.
- I pan to zrobił. Jak pan tego dokonał? Medytacja, joga, może jakieś tabletki?
- Nie, nie, zupełnie nie. To po prostu kwestia bogatej wyobraźni i myślenia wieloaspektowego. To trochę moja praca - mój zawód sprowadza się do tego, że muszę myśleć na pięć kroków do przodu.
- Obecność narzeczonej na widowni pomagała?
- Bardzo. W całym procesie przygotowań obecność mojej narzeczonej była nieoceniona. Bardzo dużo mi pomagała poprzez odpytywanie, dostarczanie jakichś pigułek wiedzy z różnych tematów. Kiedy wiedzieliśmy, że teleturniej i nagranie zbliża się wielkimi krokami, przez kilka tygodni przerabiała ze mną tematy, które da się spokojnie ćwiczyć w dwie osoby. Na przykład waluty świata, języki w danych państwach, pierwiastki, przysłowia. Tak urokliwie spędzaliśmy tygodnie naszego urlopu wakacyjnego.
- Dlaczego chciał pan wziąć udział akurat w tym programie?
- To wynika z odwiecznej miłości do teleturnieju, jeszcze z końcówki XX wieku. Wychowałem się na „Milionerach” i to mi zostało. Generalnie pochodzę z mocno ”teleturniejowej” rodziny, spędzaliśmy wspólnie czas właśnie przy rozrywce wiedzowej. Kiedy „Milionerzy” zostali reaktywowani, a ja w 2009 roku skończyłem 18 lat, naprawdę chciałem spróbować. Dwa razy zatrzymałem się na etapie castingu, za trzecim razem udało mi się dostać do programu.
- Szedł pan tam po to, żeby wygrać pieniądze, czy po to, żeby się sprawdzić?
- Jedno i drugie. Na pewno pieniądze są magnetyczne, ale gdyby ten turniej nie nazywał się „Milionerzy”, tylko „Tysiąconerzy”, to też bym się chętnie zgłosił.
- Patrząc z perspektywy, może pan powiedzieć, że miał szczęście do pytań?
- Myślę, że tak, bo w końcu łatwe pytania to te, na które znam odpowiedź, więc jeśli na dziesięć znałem odpowiedź, wystarczyło tylko ją wygrzebać z głowy, to myślę, że to jest szczęście. Z pozostałych dwóch jestem właściwie najbardziej dumny, no bo to jest największa sztuka, nie znać odpowiedzi, a zastanawiając się, dojść do niej.
- A jakie pytanie mogłoby pana pokonać?
- Myślę, że poległbym na bardzo twardych naukach ścisłych, na fizyce, na astronomii. Byłoby trudno, mimo że się przygotowywałem.
- Jakie wrażenie na panu zrobił Hubert Urbański?
- Jest legendą tego teleturnieju. Absolutnie niegasnącą gwiazdą. Od samego początku jako gospodarz po prostu staje na wysokości zadania, pomaga graczowi skupić się na tym, co ważne i przełamać tremę.
- Na co przeznaczy pan wygraną?
- Dokładnie tak jak zapowiadałem w castingu, będzie to budowa domu. Pomimo, że jestem raczej człowiekiem lasu, gór, natury, to jednak jestem na takim etapie życia, gdzie chciałbym mieć prawdziwy dom i chciałbym go po prostu albo zbudować, albo odbudować. Część wygranej na pewno przeznaczę też na własny rozwój. Zamierzam rozpocząć studia MBA.
„Milionerzy” - odcinek 41:
„Milionerzy” od poniedziałku do czwartku o godz. 19:55 w Polsacie.