- Czy łatwo cię było przekonać do tego, żebyś podjął takie wyzwanie jak koło ratunkowe: Pytanie do prowadzącego?
- I tak i nie. Wiem, że to jest bardzo spektakularne koło ratunkowe, bo oglądam inne wersje, na przykład brytyjską. A z drugiej strony, czułem ciepły oddech odpowiedzialności na plecach, więc dlatego odpowiadam „tak i nie”.
- Obawiasz się, że źle podpowiesz albo że nie będziesz znał odpowiedzi?
- Ależ oczywiście, że tak. Przez ponad 20 lat miałem ten komfort, że mogłem udawać, że znam wszystkie odpowiedzi, jestem taki mądry, tylko się nie wychylam. A teraz nagle format mówi, „sprawdzam”. To dla mnie zupełnie inna sytuacja. Kiedy podpowiadam, przerwa reklamowa przed ogłoszeniem prawidłowej odpowiedzi na pytanie jest dla mnie taką samą katorgą jak dla zawodnika. Czuję na własnej skórze to, co przez tyle lat praktykowałem na graczach.
Wyświetl ten post na Instagramie
- Ta obawa może mieć dwa oblicza. Jedno to lęk przed tym, że komuś źle podpowiesz, a drugie chyba przed kompromitacją. Czujesz coś takiego?
- Trochę też, tak jak zawodnicy boją się, że zostaną bohaterami memów, o czym często mówią otwarcie. Obawiam się też, że źle podpowiem przy pytaniu, które będzie powszechnie uznane za super łatwe i banalne. A druga rzecz jest taka, że z moją podpowiedzią wiąże się ryzyko finansowe, bo wypowiadam się w sprawie nie swoich pieniędzy. Mogę to oprawić w komentarz, że jestem pewien na sto lub na pięćdziesiąt procent, ale tak czy inaczej, może to mieć wpływ na przebieg gry. Załóżmy, że ktoś skorzysta z mojej podpowiedzi, nawet jeśli usłyszy, że to nie jest sto procent, zaznaczy odpowiedź, która okaże się błędna i straci pieniądze. I jest jak u księgowej - w excellu mamy minus. A kto podpowiedział? No „ten siwy” (śmiech).
- Masz już za sobą doświadczenie z tym kołem, bo nagrania już się zaczęły. Jak było?
- Przeważnie dobrze, czasami nie. Ale chyba jeszcze za mało jest odcinków, żeby zbudować jakąś sensowną statystykę. Wiem, że w innych zagranicznych edycjach to koło bynajmniej nie ma stuprocentowej skuteczności, więc nie pękam. Mam w którą stronę doginać statystyki. Może mi się uda lepiej niż innym prowadzącym.
- Prowadzący brytyjska edycję Jeremy Clarkson sprawia wrażenie, jakby doskonale się bawił przy tym kole.
- To chyba jeden ze sposobów, żeby jakoś przełknąć tę gorzką pigułkę. Udawać, że wszystko jest fajnie, bo jednak ryzyko wpadki jest.
- Czujesz adrenalinę, gdy jesteś bezpośrednio zaangażowany w grę?
- Na pewno tak. Decyzja o wdrożeniu tego koła zapadła dość szybko i kiedy zacząłem przychodzić na zdjęcia, zaskoczyło, mnie, że ja jednak mam „spinę”, której nie miałem wcześniej. Po tylu latach prowadzenia programu było to dla mnie czymś odkrywczym. Dla mnie to rzeczywiście wystawienie się na strzał, ale trzeba różne rzeczy, dla dobra programu i swojego, czasem odświeżać. Swoją drogą myślę, że to naprawdę fajne koło ratunkowe. Wydaje mi się, że wprowadzi jakiś nowy smak do programu.
Wyświetl ten post na Instagramie
- Jakich pytań boisz się najbardziej?
- Zasadą pytania do prowadzącego jest, że zawodnik nie może mnie wcześniej zapytać o preferencje. Nie mogę z nim luźno dyskutować o pytaniu, żeby on później, na podstawie tej rozmowy, wziął lub nie wziął moje koło ratunkowe. Muszę być całkiem neutralny. Ale nie odkryję chyba Ameryki, jeśli powiem, że gdybym był na miejscu zawodnika, to w życiu bym nie pytał mnie o piłkę nożną, w ogóle bym to omijał szerokim łukiem i nie wymawiał wcześniej słowa futbol.
„Milionerzy” od poniedziałku do czwartku o godz. 19:55 w Polsacie.