- Co przekonało pana do udziału w programie?
- Gdy zaproponowano mi prowadzenie „Temptation Island Polska” pomyślałem, że warto zmienić trochę dotychczasowy wizerunek faceta frywolnego i w wyglądzie, i w zachowaniu. Postanowiłem przekonać siebie i innych, że potrafię być osobą uważną i mogę poważnie potraktować pracę. Wszystko postawione na głowie w porównaniu do radiowego lekkoducha, którym jestem od prawie trzydziestu lat.
- Jakie były inne argumenty za?
- Ostatecznie przekonało mnie, że uczestnikami są dojrzali ludzie i format jest o miłości. Bo to przecież najważniejsze uczucie w życiu każdego człowieka. To także pewnego rodzaju misja. Wspólnie z Edwardem Miszczakiem potraktowaliśmy mój udział w „Temptation Island Polska” jako misję. Chcieliśmy pokazać, że osoba z niepełnosprawnością, po bardzo trudnych perypetiach zdrowotnych, może prowadzić program wyjazdowy w dosyć nieoczywistych warunkach. Wszystko tu jest na pozór niewykonalne dla kogoś takiego jak ja, więc stanowi to dla mnie pod każdym względem wyzwanie - wizerunkowe, merytoryczne, ale i fizyczne.
- Czy w reality show da się poważnie rozmawiać o miłości?
- Ze świecą można szukać w telewizji programów, które tak szczerze traktują o miłości, gdzie ludzie pozwalają sobie na odkrycie swoich najsłabszych stron, przyznają się do trudności w relacji czy niespełnionych oczekiwań. Ośmielają się mówić o tym, co do tej pory było w ich związkach nie tak. To jest bardzo intymny format i wymagał od uczestników niesamowitej odwagi w powiedzeniu całemu światu, że w ich miłości jest dobrze, ale też przyznaniu, czego więcej potrzebują i czego nie mogą spełnić w stosunku do partnera. To jest coś znacznie więcej niż frywolna rozmowa przy piwku w basenie. Są takie momenty, gdy siedzimy naprzeciw siebie przy ognisku, patrzymy sobie prosto w oczy i nie żartujemy, tylko rozmawiamy na serio o życiu, związkach intymnych, ambicjach związanych z funkcjonowaniem we dwoje. Wbrew pozorom da się przeprowadzić takie rozmowy w czasie rozrywkowego show i „Temptation Island Polska” to udowadnia.
- Na jaką rozrywkę postawili producenci, realizując ten program? Dominuje atmosfera zabawy czy raczej refleksji?
- Właśnie w ogóle nie chodzi o zabawę. Ci ludzie przyjechali stawić czoła swoim największym lękom i pragnieniom. I ta zabawa, owszem, towarzyszy im w ciągu dnia, natomiast wieczorem są refleksje, także dla widza. Oglądając ten program przegląda się on w lustrze, myśląc, co zrobiłby w takiej sytuacji, czy w ogóle odważyłby się wziąć w czymś takim udział, jak oceniłby zachowanie najbliższej osoby i czy bagatelizowałby to, co wiąże się ze zdradą. Ten format stawia dużo ważnych pytań i nigdy bym nie powiedział, że jest stricte rozrywkowy. A jeśli już chcemy nazywać to rozrywką, to jest ona na innym poziomie - mocno emocjonalnym i psychologicznym.
- Czy zadając pytania sam zastanawia się pan nad tym, jak by na nie odpowiedział?
- Nie jestem prezenterem, który ma napisane kwestie. Moim zadaniem jest zareagować jak najbardziej po ludzku, spontanicznie. Sam jestem człowiekiem, który lubi bagatelizować. W programie nie mogłem sobie na to pozwolić. Poza tym moje emocje nie mają prawa być na pierwszym planie, bo rozmawiamy o emocjach uczestników. Moja rola to nakłonić do rozmowy. Nie oceniać, tylko wysłuchać.
- Co jest dla pana największą trudnością w prowadzeniu tych rozmów?
- Wszyscy na planie przeżywają bardzo silne emocje. Wystarczy przyjrzeć się ich twarzom. Ja jestem tym pierwszym obserwującym i patrzącym im w oczy. Nie mogę oceniać, choć jest to bardzo trudne, bo wszyscy chętnie to robimy. Staram się prowadzić ten program werbalnie, a nie emocjonalnie. I to jest bardzo trudne.
- Czy przygotowując się do programu korzystał pan z rad psychologów?
- Tak, pomagał mi zaprzyjaźniony psycholog. Skupialiśmy się głównie na tym, jak rozmawiać, żeby nie oceniać, jak wysłuchać, żeby nie zaszkodzić i żeby nie zajmować żadnego stanowiska. Ale żeby była jasność, ja w programie nie występuję w roli psychologa. Wiadomo, że taki specjalista ma inne zadanie - wysłuchać i pomóc wysnuć wnioski oraz wspólnie zaradzić jakimś trudnym emocjom. Ja, broń Boże, nie mam takiej roli. Nie jestem drogowskazem ani kimś, kto miał kogokolwiek skłonić do refleksji. Staram się tylko wydobyć te emocje i zwierzenia. Myślę, że muszę tym ludziom zagwarantować, mimo wszystko, jakiś spokój i takie warunki, by chcieli mówić o najtrudniejszych dla nich sprawach. Poza tym już na planie z obecną tam panią psycholog dyskutowaliśmy, z jakimi charakterami mam do czynienia, na co są wrażliwe i których emocji lepiej nie wywoływać, żeby nikomu nie stała się krzywda. Zadaniem zarówno producentów, jak prowadzącego taki program jest stworzyć jak najbardziej komfortowe warunki uczestnikom, którzy wystawiają się na opinię publiczną i pokazują się przed kamerami ze swoimi najgłębszymi sekretami. Ważne, żeby do minimum ograniczyć ich obawy, że coś może zostać źle przedstawione. Zawsze powtarzam, że mam ogromny szacunek dla psychologów. Wydaje mi się, że rozmawiając z ludźmi o ich najskrytszych problemach, niechcący można zrobić krzywdę. I moje konsultacje polegały dowiedzeniu się, jak zupełnie niechcący tej krzywdy nie robić.
- Która rada usłyszana podczas konsultacji psychologicznych była dla pana najcenniejsza?
- Moją najważniejszą, wewnętrzną wskazówką było to, żeby wszystkich uczestników lubić i szanować po równo.
- A czy pan sam marzył kiedyś o tym, żeby zostać psychologiem?
- Słyszałem parę razy, że się nadaję, bo podobno umiem słuchać i pytać. Czy jestem dobrym doradcą? Nie wiem, nie mnie oceniać. Ale ja bardzo lubię ludzi, nie lubię nikogo krzywdzić. Zawsze do każdej rozmowy podchodzę z dobrą intencją.
- A ma pan jakieś swoje typy, ulubione pary, którym pan kibicuje?
- Każda z tych par jest moją ulubioną, bo każda jest tak skrajnie różna, że trudno kategoryzować. Nie wiem, jakie należałoby przyjąć kryterium oceny, żeby jednych lubić bardziej, a innych mniej. Każdy z nich jest osobnym, intrygującym przypadkiem miłości. Fascynujące jest samo obserwowanie, jak różnie radzą sobie nie tylko z emocjami, ale i swoją wyobraźnią, złością. A przecież wszyscy przyszli z takim dziecięcym zakochaniem, które z jednej strony jest urocze, a z drugiej zderza się z rzeczywistością, którą jest formuła programu.
- Czy pana zdaniem „Temptation Island Polska” to program wyłącznie o relacjach męsko-damskich?
- Zdecydowanie nie. Widać to zwłaszcza przy ogniskach, kiedy z jednej strony swoje emocje przeżywa adresat filmu, kiedy ogląda partnera czy partnerkę. A potem przychodzi moment, kiedy pozostali oceniają, jak ich zdaniem wyglądała dana sytuacja, czy jest to zdrada, czy tylko niewinna zabawa. Uczestnicy są wciągnięci w bardzo silną interakcję. Natychmiast też tworzą grupy wsparcia - kobiety we własnym gronie, mężczyźni we własnym. I niesamowitym jest oglądać to, jak tworzą komitywę wykraczającą poza relacje damsko-męskie. Obserwujemy tam i męską przyjaźń, i kobiecą solidarność.
- Czy może pan zdradzić, co najbardziej zaskoczyło pana w programie?
- Takim gigantycznym szokiem i poruszeniem jest finał. Wszystko, co wydawało mi się oczywiste, legło w gruzach. Ostatni odcinek w przypadku każdej z par kompletnie zaskakuje wszystkich. Mnie, całą ekipę i samych uczestników.
Rozmawiała Izabela Michalska
„Temptation Island Polska” w środę o godz. 23:05 w Telewizji POLSAT.
Kanał nadawczy „Temptation Island Polska” na Instagramie