2019-12-02

„TOPR. Na każde wezwanie”. Bohaterowie niezwykłych akcji

Historie mrożące krew w żyłach. Poznaj ludzi, którzy ratują życie w Tatrach. Wychodząc w góry, nigdy nie wiedzą, czy wrócą do domu. Ich wspomnienia i autentyczne zdjęcia z akcji ratunkowych złożyły się na wyjątkowy dokument „TOPR. Na każde wezwanie”. Autorami produkcji są Natalia Knapik, Wojciech Pochrzęst i Radosław Kietliński.

Tatry to najwyższe i najcięższe do wędrówki polskie góry. Co roku odwiedza je około trzech milionów turystów i taterników. Nad ich bezpieczeństwem czuwa Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Kim są ratownicy? Z czym muszą się mierzyć na co dzień? „TOPR. Na każde wezwanie” przybliża sylwetki ludzi, których powołaniem jest niesienie pomocy.

Ścieżka do wybrania tego zawodu u każdego z nich wygląda inaczej. Czasem są to względy rodzinne. - Dziadek ratował w górach. Tata był ratownikiem. Naturalne dla mnie było, że także nim zostanę - tłumaczy lekarz Maciej Mikiewicz. Dla niektórych impulsem jest tragedia, której doświadczyli. - Wspinałem się z dwiema grupami po górach. W pewnym momencie spadły nasze dwie koleżanki. Jedna zmarła na miejscu. Druga w bardzo ciężkim stanie trafiła do szpitala. Wtedy pomyślałem, że trzeba pomagać innym ludziom w potrzebie - zaznacza Adam Marasek, ratownik TOPR.

Niebezpieczeństwo i ryzyko to dla nich chleb powszedni, ale góry działają jak magnes. Wszystkich łączy niezwykła pasja, od której wszystko się zaczęło. - U wszystkich nas najpierw były góry, które uzależniają. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś pewnego dnia obudził się i zupełnie na spokojnie pomyślał, że zostanie ratownikiem - wyjaśnia ratownik Daniel Puchalski. Co warte podkreślenia, nie tylko mężczyźni rządzą w tej profesji. Są także przedstawicielki płci pięknej. - Z czasem panowie mnie zaakceptowali, choć trzeba było kilku dobrych lat - zaznacza z uśmiechem Ewelina Wiercioch.

Góry, choć są pięknym miejscem do wędrówek i zwiedzania, to nie wybaczają błędów. Najczęstszymi przyczynami wypadków są poślizgnięcia, potknięcia, zawały serca spowodowane podwyższonym ciśnieniem, brak umiejętności i odpowiedniego sprzętu oraz wypadki losowe, spowodowane trudnymi warunkami atmosferycznymi. Dokument „TOPR. Na każde wezwanie” opowiada kilka historii, które potrafią wstrząsnąć emocjami widza.

W 2015 roku w rejonie Wielkiej Świstówki w Tatrach zeszła lawina, która przysypała cztery osoby. Kobiety zamierzały zbadać wnętrze Jaskini Komin w Ratuszu Litworowym w Dolinie Miętusiej. Jedna z nich zginęła na miejscu, natomiast dwie inne zdołały odkopać się ze śniegu. - Dotarliśmy na miejsce bardzo szybko po wypadku lawinowym. Niestety jedna z poszkodowanych nie mogła skorzystać z naszej pomocy. Przyjechaliśmy za późno - objaśnia ratownik Maciej Mikiewicz.

W tym momencie zaczął się wyścig z czasem. Ostatnia kobieta, która została odkopana, była w bardzo ciężkim stanie. Sytuację pogorszył mocny wiatr, który uniemożliwił transport helikopterem. Ratownicy bez wsparcia z powietrza przewieźli poszkodowaną do bezpiecznej strefy, cały czas prowadząc czynności resuscytacyjne. Trwały one pięć godzin i czterdzieści pięć minut. Poszkodowana cudem przeżyła. Dziś uratowana Katarzyna Węgrzyn dalej chodzi po górach i na dodatek biega maratony.

Nie każda akcja ma szczęśliwe zakończenie, a czasem tragedia dotyka nie tylko ratowanych, ale i ratujących. 11 sierpnia 1994 w Dolinie Olczyskiej zdarzyła się katastrofa, która na zawsze zmieniła sposób, w jaki Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe jest postrzegane. - Dostaliśmy zgłoszenie, że trzeba uratować dwie szwedzkie turystki. Pogoda była nieszczególna. Kiedy przylecieliśmy na miejsce, wyskoczyliśmy szybko do poszkodowanych - opowiada Mieczysław Ziach, zastępca naczelnika TOPR. Jeden z ratowników w trakcie manewru został uderzony i potrzebował szybkiego transportu do bazy. Śmigłowiec natychmiast odleciał. Chwilę później nieoczekiwanie rozbił się w górach z dwoma pilotami i dwoma ratownikami na pokładzie. Nie mieli szans na przeżycie. - Nie zapominam o tym wydarzeniu. Zginęło czterech ludzi. Bardzo ciężko to przeżyłem. Niechętnie o tym mówię. Mogłem to być ja. Akurat trafiło to na nich - wspomina Robert Janik, były naczelnik TOPR.

Tragedia w górach zatacza także szerszy krąg. - Często zapomina się o tych, którzy stanowią niezwykle ważny element. O rodzinach - mówi Józef Janczy, prezes zarządu TOPR. O personalnym dramacie opowiedzieli najbliżsi dwóch toprowców. Marek „Maja” Łabunowicz i Bartek Olszański zginęli w wypadku pod Szpiglasową Przełęczą 30 grudnia 2001 roku. Poszli w grupie ośmiu ratowników ocalić dwójkę turystów przykrytych śniegiem. Niestety sami już nigdy nie wrócili do domu. Przysypała ich kolejna lawina śnieżna. - Porywa cię w sekundę, a potem coraz bardziej zgniata - mówi jeden z ocalałych z tej akcji, Edward Lichota, zastępca naczelnika TOPR. Pomoc przyszła za późno i dwójce nie udało się przeżyć.

Takie sytuacje przypominają, że praca ratownika Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego wiąże się z najwyższym ryzykiem. Jednak pomimo tego każdy z nich nie bał się kiedyś złożyć przysięgi TOPR, która jest niezmienna od 1909 roku: „Dobrowolnie przyrzekam pod słowem honoru, że póki zdrów jestem, na każde wezwanie Naczelnika lub jego Zastępcy - bez względu na porę roku, dnia i stan pogody - stawie się w oznaczonym miejscu i godzinie odpowiednio na wyprawę zaopatrzony i udam się w góry...”.

Produkcja powstała z okazji 110. rocznicy utworzenia Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w wyniku współpracy TOPR-u, Telewizji POLSAT i firmy Polkomtel, właściciela sieci Plus.

Dokument „TOPR. Na każde wezwanie” jest dostępny w IPLA.TV.