2019-10-11

Kris Adamski dla POLSAT.PL o... „Tańcu z Gwiazdami”!

Choreograf znany z programu „Twoja Twarz Brzmi Znajomo” w nowej roli. W piątym odcinku 10. edycji „Dancing with the Stars. Taniec z Gwiazdami” zastąpił Michała Malitowskiego w loży sędziów. Jakim był jurorem? Czy uczestnicy mieli prawo obawiać się jego ocen? W rozmowie z POLSAT.PL Kris Adamski opowiedział także o kulisach pracy nad programem „Twoja Twarz Brzmi Znajomo”. Kto zrobił największe postępy w 12. edycji?

- Widzowie mogli pana zobaczyć w czwartym odcinku „Tańca z Gwiazdami” na widowni. Jak wrażenia?
- Bardzo mi się podobało. Tam jest taniec w najczystszej postaci, czyli to, czym żyje. Odkąd sam przestałem tańczyć i robię choreografię czy reżyseruję, to widzę ten taniec tylko w lustrze albo na sali, zawsze w ciuchach roboczych. Fajnie było wejść i zobaczyć, jak to jest wszystko gotowe, gdy samemu się nie napracowało.

- Tematem głównym odcinka były lata osiemdziesiąte. Które występy utkwiły panu w głowie szczególnie?
- Moim zdaniem w odcinku zobaczyliśmy bardzo wysoki poziom. Pamiętam Monikę Miller, wnuczkę premiera, bo zachwyciła mnie używaniem dużej ilości elementów akrobatycznych. Pomyślałem sobie, że strasznie się cieszę, że w momencie, kiedy człowiek nie jest profesjonalnym tancerzem, nie może na ten taniec w stu procentach postawić, to, że mimo wszystko ma na siebie pomysł i że wkłada elementy, z którymi sobie lepiej radzi. Podobnie było z Akopem. Dużo partnerował, dużo podnosił swoją partnerkę, i to były fajne rzeczy.

- W piątym odcinku zastępuje pan Michała Malitowskiego w roli jurora. Czy uczestnicy powinni obawiać się pana ocen i opinii?
- Nie można przyjść do kogoś w gości i na kogoś nakrzyczeć (śmiech). Będę bardzo łagodny. Zawsze będę miał swoje zdanie. Będę oceniał bardziej czy występ był prawdziwy, czy uczestnicy, wchodząc w dany gatunek taneczny, będą się w nim odnajdować. Nie ma sensu oceniać ludzi, którzy nigdy nie tańczyli pod względem technicznym. Są rzeczy, które są w tańcu święte, w tym towarzyskim szczególnie, ale od tego jest Iwona Pavlović (śmiech).

- W piątek „Taniec z Gwiazdami”, a w sobotę szósty odcinek dwunastej edycji „Twoja Twarz Brzmi Znajomo”. Czy praca nad programem jest dla pana wciąż wyzwaniem, czy to już rutyna?
- Z jednej strony to jest taka fabryka, co godzinę ktoś inny wchodzi do mnie na zajęcia, wychodzi, stawiam stempel, odhaczone. Praca przy programie jest bardzo ciężka. Przyznam się szczerze, że całe życie byłem pracoholikiem, ale tu przy programie dostaję taką dawkę wysiłku, którego wcześniej nie znałem. Ale nie robiłbym tego, gdyby to nie była moja pasja. To budowanie postaci od zera, od samego początku, budowanie tych manier i mimiki jest bardzo odkrywcze. Kiedy dokłada się do tego charakteryzację, to buzia sama się cieszy.

- Pan nie przygotowuje tylko tańca, ale także te elementy związane z postawą ciała, manierami, mimiką. Uczestnicy często mówią, że łatwiej jest zrobić postać, która tańczy cały utwór i ma przygotowaną choreografię, niż taką, która cały występ stoi sztywno na scenie.
- Ci, którzy nic nie robią, są jak na patelni - mają bliskie kadry, wszystko widać, nie mają się jak schować. Dużo łatwiej zrobić artystę, który dużo tańczy albo dużo biega po scenie, bo wtedy nie do końca patrzymy czy on się dobrze uśmiecha itp. Taka postać stojąca, nie ma za czym się schować. Jeden nadużywa poruszania prawą brwią, drugi porusza nosem, kiedy się uśmiecha, to wszystko jest trudne do uchwycenia. Najgorzej rzeczywiście jest, kiedy się wychodzi do mikrofonu i nie ma znikąd ratunku.

- Który uczestnik według pana zrobił największe postępy?
- Myślę, że Adam Strycharczuk. Twierdził, że miał doświadczenie sceniczne, tu występował, tam coś. To człowiek, który jest youtuberem, czyli trochę pracuje gdzieś tam w pokoiku, niby się pokazuje, ale nie na żywo, nie stoi przed widownią. Nie miał tego obycia scenicznego. Ale odkąd nagrywamy to widać, że się wbił w tę scenę.

- Jego twórczość była raczej taka na wesoło, z dystansem. Często parodiował, czego nie powinno się robić w „Twoja Twarz Brzmi Znajomo”.
- Po raz kolejny w jego przypadku spotykamy się z ludźmi, którzy są komikami, są tacy śmieszni i zabawni, a potem się okazuje zupełnie coś innego, bo ten program jest bezlitosny, ten program wyciąga tę prawdziwą osobowość. W poprzedniej edycji taki przebojowy był Staszek Karpiel-Bułecka. Wszędzie było go pełno. Ale w pewnym momencie okazuje się, że jak trafia na postać, gdzie trzeba usiąść, zatrzymać się, pomyśleć, to on się tego strasznie bał. W rzeczywistości, w duszy i w sercu uczestnicy są zupełnie inni. Wychodzi cała prawda. I to samo się dzieje teraz z Adamem Strycharczukiem. Tu komik, tu śmieszek, a sam siebie poznał, kiedy zrobił postać poetycką. Wtedy wychodzi prawdziwa natura człowieka.

- Uczestnicy często podkreślają, że bardzo ważne są nie tylko oćwiczenia, ale także rozmowy w trakcie przygotowań.
- Biorę na siebie ciężar takiego psychologa. Raz, że jak tylko dostajemy jakąkolwiek postać do zrobienia, a mamy na nią tydzień, to trzeba ją dokładnie przeanalizować. Dlaczego na przykład dana postać, która zazwyczaj się uśmiecha, na tym koncercie czy w tym klipie, tego nie robi? Co na myśli miał reżyser? Jakie wskazówki dawał temu artyście, kiedy kręcili wideoklip? Gdybym miał przed sobą dziesięciu wykonawców i z każdym miałbym zrobić Irenę Santor, to prawdopodobnie z każdym rozmawiałbym zupełnie inaczej. Nie ma jednego złotego środka. Jest bardzo dużo analizowania, przyglądania się, ale jest też druga strona i nie wiem, czy ona nie jest ważniejsza. Ten program jest niewiarygodnie ciężki do przetrwania. Każdy z nich pracuje tak samo ciężko w ciągu tygodnia, ale są osoby, które dostają same jedynki. Przychodzi taka osoba do mnie na drugi dzień na salę z takim pytaniem, czy warto było poświęcać się w tym tygodniu? I taka osoba mi mówi: dostaję same jedynki, jestem zmęczony, a moja kolejna rola to Michael Jackson, czyli postać najtrudniejsza na świecie. Jaką trzeba mieć w sobie motywację, żeby ponownie stanąć na scenie i dać z siebie sto procent?

- Co pan mówi uczestnikom w takich momentach?
- Zależy od sytuacji i zależy od tego, kto do mnie przychodzi. Czasami przychodzi artystka, która ma łzy na wierzchu, chcę ją przytulić, a ona mówi, żebym ją zostawił, bo się rozsypie jeszcze bardziej. Czasami mówię: zapomnijmy o tym, co było, ktoś te jedynki dostać musiał. Czasami mówię: spójrz, jaką miałeś konkurencję, jak świetni byli koledzy. Zdarza się, że mówię, że dostali piosenkę bez charyzmy. Zawsze im powtarzam, że każdy będzie miał swój tydzień. Jednemu się przydarzy zwycięstwo w pierwszym odcinku, a drugi będzie czekał osiem odcinków. Gdyby przedstawili nam wszystkie postaci od razu, nie umiałbym powiedzieć, która postać będzie nagle tak wyjątkowa, że wygra. To się po prostu dzieje. Kto by przypuszczał, że Kasia Ptasińska, największa śmieszka polskiego teatru, będzie introwertycznym Rojkiem i wygra odcinek? Nie mamy takiej wiedzy. Ale widzę już na sali, bez kostiumów, że jakaś rola jest idealna dla kogoś. Jestem w stanie wyczuć, w którym przypadku wydarzy się magia. Z Filipem Lato miałem najmniejszą ilość prób w historii tego programu. To były dosłownie dwie próby piętnastominutowe ze mną. Powiedziałem mu: nie przychodź, jesteś Niemenem (śmiech).

- Filip wygrał ten odcinek, a jego występ odbił się szerokim echem.
- Mówiłem mu, żeby już nie przychodził, nie chcę go już więcej widzieć (śmiech). W ogóle mam taki zwyczaj, że jak już odnajdę w uczestnikach tę postać, to im mówię, żeby już jej nie dotykali, nie kombinowali, nieważne czy są cztery, czy dwa dni do nagrania. W uczestnikach jest chęć bycia perfekcyjnym, szczególnie jeżeli się nie wygrywało do tej pory. Mówią mi, że czują się niepewnie, ale ja wiem, że już poczuli tę postać.

- Często w programie pojawiają się uczestnicy, którzy znani są na przykład tylko z jednej roli czy jednej piosenki, a nagle okazuje się, że potrafią śpiewać i tańczyć, mają cały wachlarz talentów. Na myśl przychodzi, chociażby zwycięzca z poprzedniej edycji - Kazik Mazur.
- Dzieje się tak dlatego, że my o tych ludziach niewiele wiemy. Znamy ich z jednej roli, jak Ewelinę Ruckgaber z serialu „Gliniarze”, a nagle się okazuje, że robi świetne postaci męskie i chwalimy ją za to. Nie podążamy za nimi w teatrach, nie widzimy ich premier. Nie do końca ich znamy, a to są ludzie, którzy mają wiele umiejętności. Bardzo dużo z tych osób wyciągam rozmową i motywacją. Wydaje mi się, że wyciągam z nich rzeczy, o których oni sami nie wiedzą. Mieliśmy artystów, którzy byli bardzo introwertyczni na życie, taki Dariusz Kordek czy Radek Pazura. Oni byli uporządkowani, zawsze z boku, a nagle okazuje się, że na scenie można z nich wyciągnąć kompletnych wariatów. Z drugiej strony, wspominałem już Staszka Karpiela-Bułeckę, tacy artyści mają poetycką duszę. A żeby podsumować Kazika Mazura, to powiem, że jest ewidentnym przykładem na to, że mam rację na początku każdej edycji. Zawsze mówię do uczestników: słuchajcie, nie spinajcie się i nie kalkulujcie. Kazik Mazur jest przykładem faceta, który od początku do końca się bawił. Miał luz, nieważne czy mu wpadła postać Zenka Martyniuka, czy Marilyn Monroe. Chyba w większości ci, co wygrywali, mieli w sobie coś takiego, że dobrze się bawili, nie dali się wciągnąć w manipulację nastrojów.

- Czy w natłoku obowiązków z programem jest pan w stanie znaleźć jeszcze czas na inne zajęcia?
- Przez piętnaście lat nakręciłem sześćset reklam na świecie. W trakcie nagrywania programu trudno jest wyjeżdżać. To jest jednak praca po cztery miesiące dwa razy w roku. Nadal jednak reżyseruję eventy i w evencie można mnie zobaczyć, czasami też w teatrze. Nie ukrywam, że z powodu programu nie biorę tych robót za dużo, bo jestem po prostu zajęty.

Rozmawiała Julia Borowczyk

Dancing with the Stars. Taniec z Gwiazdami w piątek o godz. 20:05 w Telewizji POLSAT.

Oficjalny profil „Dancing with the Stars. Taniec z Gwiazdami” na Instagramie - @tanieczgwiazdami

Zobacz także:
Oto wszystkie pary 10. edycji „Tańca z Gwiazdami”
Tomasz Szymuś o muzyce w show „Taniec z Gwiazdami”