2017-12-10

Przemysław Talkowski: Ta praca to krew, pot i łzy

Prowadzący „Państwo w Państwie” dla POLSAT.PL z okazji 25-lecia stacji. Przemysław Talkowski o tym, dlaczego w studiu podczas nagrania musi być straż pożarna, o nodze złamanej na wizji, a także o tym, co daje mu zawodową satysfakcję.

- Jaką rolę odegrał Polsat w pana życiu?
- Ogromną, bo gdyby nie Polsat, nie byłoby programu „Państwo w Państwie”. A gdyby nie „Państwo w Państwie”, to nie zrobiłbym spektakularnej kariery dziennikarskiej. Bo to szczyt moich osiągnięć dziennikarskich - półtoragodzinny program na żywo, który prowadzę bez promptera, czyli mówię z głowy, a nie czytam to, co sobie wcześniej napisałem. Program na żywo, który spowodował, że przez ostatnie sześć lat wykonuję zawód dziennikarza w formie najbardziej wymarzonej. Kiedyś czytałem serwisy informacyjne, prowadziłem programy, które ktoś przygotowywał - odpalałem prompter, przeczytałem, co ktoś napisał, uśmiechnąłem się do widzów i tyle. A tutaj muszę się przygotować przez kilka dni: przeczytać kilka wyroków, kilka decyzji administracyjnych, poczytać przepisy prawa, zastanowić się, jak to w ciekawy i prosty sposób widzom przedstawić. Tak żeby każdy przed telewizorem zrozumiał, dlaczego prokurator popełnił błąd, dlaczego sąd wydał błędną decyzję czy w jaki sposób urzędnicy zniszczyli podatnika.

- Dlaczego to dla pana wymarzona praca?
- Dlatego że mam w tym bezpośredni udział. Oczywiście pracujemy w telewizji zespołowo. Ale dzięki temu, że udaje nam się ten program ciekawie realizować - a to nie jest rozrywka - to co tydzień w niedzielę ogląda go średnio dwa miliony widzów. Żadna inna stacja poza Polsatem takiej możliwości mi nie dała.

- Jest jakieś wspomnienie związane z pracą w Polsacie, które szczególnie mocno wryło się panu w pamięć?
- Oczywiście, wiele sytuacji związanych z prowadzeniem programu „Państwo w Państwie”. Raz jeden z bohaterów oblał się - w formie protestu - podpałką do grilla i się podpalił. Kompletnie nas to zaskoczyło. Od tego czasu strażak jest zawsze blisko w studiu w czasie nagrania. Inna sprawa - często się mówi, że praca to krew, pot i łzy. Ja tego wszystkiego doświadczyłem, no może poza krwią w sensie dosłownym. Ale w 2015 roku złamałem w programie na żywo nogę i to było dość poważne złamanie, które skończyło się operacją w szpitalu.

- Jak to się stało?
- Akurat cała publiczność to było pięćdziesiąt osób zaangażowanych w sprawie, na temat której był program. Jeden z gości cały czas się zgłaszał, mikrofon krążył po widowni, a do niego nie docierał. Mimo to co chwila dawał sygnały, że chciałby coś powiedzieć. W końcu się zlitowałem i stwierdziłem, że do niego podejdę i podam mu mikrofon. Chciałem to zrobić szybko, więc z takiego podestu, na którym prowadziłem program, szybkim krokiem ruszyłem w jego stronę i bardzo niefortunnie upadłem. A byłem w nowych, niewyrobionych butach. I noga pękła.

- Program został przerwany?
- Próbowałem go dokończyć, bo ból poczułem tylko w momencie złamania. Słyszałem nawet takie chrupnięcie, kiedy kość pękła. Ale jak już ktoś pomógł mi wstać, to adrenalina zrobiła swoje i nic nie czułem. Reżyserka puściła jednak jakiś materiał, wezwała karetkę, a na ostatnie dziesięć minut programu zastąpiła mnie koleżanka-reporterka. A ja byłem opatrywany przez ratowników za kulisami.

- Poznał pan jakieś inne oblicze Polsatu poza programem „Państwo w Państwie”?
- Pracuję w Polsacie dobre jedenaście lat i miło wspominam wszystkie sytuacje prywatne, jak choćby wspólne granie w gry zespołowe z pracownikami stacji. Gram też na perkusji i razem z Andrzejem Derwińskim, który przygotowuje materiały do „Wydarzeń” i dla Polsatu News, gramy wspólnie już drugi rok. Tworzymy własne rzeczy, gramy covery Nirvany i wiele innych. Praca w Polsacie to nie jest dla mnie tylko praca - to sposób na życie, bo spędzam tam mnóstwo czasu. I to, że udaje się nam stworzyć może nie rodzinną, ale naprawdę dobrą przyjacielska atmosferę, ma dla mnie dużą wartość.

- Czemu pana zdaniem Polsat zawdzięcza tak mocną pozycję na rynku mediów i rozrywki?
- Polsat miał zawsze bardzo dobre programy rozrywkowe i sportowe. Sport w pewnym czasie był wręcz dominującym dobrem Polsatu. I myślę, że TVP i TVN mogłyby się w tej materii wiele od Polsatu nauczyć. Bo Polsat zawsze miał nosa do sportu. Jako pierwszy pokazywał wyścigi F1, tuż przed tym, zanim do F1 trafił Robert Kubica. Największe sukcesy polskiej drużyny piłkarskiej po wielu latach posuchy też pokazał Polsat. Dopiero teraz zabrała się za to TVP. Ale Polsatowi udaje się też od wielu lat tworzyć programy, które trafiają do masowego widza, bo z jednej strony są ciekawe i dają wiele rozrywki. A z drugiej strony - jak choćby „Państwo w Państwie” - stoją na takim poziomie, że jak obejrzy je ekspert, to nie obrazi się i nie powie, że to głupoty. Z jednej strony trafia pod strzechy, do zwykłych ludzi, a z drugiej strony wykształceni widzowie też chętnie go obejrzą. Udaje nam się to wszystko wypośrodkować. Jest coś zarówno dla widza, który szuka w telewizji głównie rozrywki, jak i dla takiego, który oczekuje czegoś więcej.

„25 lat Polsatu: Gala z Teatru Wielkiego” w poniedziałek 11 grudnia o godz. 20:00 w Telewizji POLSAT.

Zobacz także:
Mateusz Damięcki: Polsat uczynił mnie mężczyzną
Artur Barciś: „Miodowe lata” traktowaliśmy poważnie
Mariusz Szczygieł: Byliśmy bezpretensjonalni
Karolina Szostak: Widzę jak wszystko się zmienia
Zygmunt Chajzer o programie, który zmienił jego życie
Ewa Wachowicz i radość z tworzenia czegoś nowego
Elżbieta Zapendowska i jej droga na pierwszy plan
Janusz Panasewicz: Polsat ma na siebie pomysł
Maciej Dowbor: Nie sądziłem, że tak to się wszystko potoczy
Dorota Gawryluk: Widzowie cenią rzetelność i obiektywizm
Jarosław Gugała na 25-lecie Polsatu. Co wspomina?
Marek Horczyczak i jego ćwierć wieku w Polsacie